kaszlak's junkyard
Started By
kaszlak_maniak
, 17 wrz 2008 23:05
276 odpowiedzi na ten temat
#241 OFFLINE
Napisany 26 czerwca 2012 - 23:26
kaszlak_maniak powiedz coś więcej na temat spotu w Gdańsku... z chęcią się wybiorę. Będę koło Gdańska już w piątek. A może nie bo mojej narzeczonej się podoba Twój maluch. Tzn kolor bo na reszcie i tak się nie zna
mam wyje-bane w spalanie!
Fiat 126 ELX '98... bo musi być ELEGANT'cko
http://www.terytoriu...-cko-t8343.html
Fiat 126 ELX '98... bo musi być ELEGANT'cko
http://www.terytoriu...-cko-t8343.html
#242 OFFLINE
Napisany 27 czerwca 2012 - 14:46
To jak narzeczona jedzie, to już wiem, że na pewno muszę jechać maluchem. No to tak jak pisałem w szajboksie, ale napiszę jeszcze tutaj. Zbieramy się w sobotę w Borodzieju - taka miejscówka w lesie do plenerowych imprez w Gdańsku, niedaleko ul. Spacerowej (jak byś dostał się na Spacerową, to bym po Ciebie wyjechał, masz nawigację?). Generalnie zbieramy się tak ok. godziny 13-14 (możliwe, że będę nawet wcześniej) a co ile potrwa to sam nie wiem akurat. Pewnie jak pogoda dopisze to będziemy siedzieć i siedzieć. Także jak jesteście chętni to zapraszam.
#245 OFFLINE
#247 OFFLINE
Napisany 29 lipca 2012 - 20:07
Normalnie odbyłem podróż życia... Generalnie parę dni temu napisał do mnie Misiu126, że jego kolega ma na sell całkiem ładnego bisa i chce za niego coś koło 2 000zł. No to se myślę, eeeee nie stać mnie, nie zawracaj mi głowy, tańszego szukam i na pewno nie tak daleko. No i siedzę na tych allegrach i tablicach i desperacko odświeżam strony co pięć minut z nadzieją, że się pojawi coś ciekawego. Zrezygnowany miałem już wyłączać kompa i nagle oooo, nowe ogłoszenie. BIS, Jelenia Góra, 1600zł, ładne zdjęcia. Iiiiii, dało mi to w sumie do myślenia. Zadzwoniłem, pogadałem, a potem przyjrzałem się jeszcze raz zdjęciom i skojarzyłem, że może to być właśnie ten sam samochód o którym wspomniał mi Misiu. I faktycznie, to to samo. No to dogadałem się, że stówka z ceny zejdzie, przegląd nowy będzie i go zabieram.
W piątek wstałem o szóstej rano, poszedłem na siódmą do roboty na 10 godzin, zjebany jak pies skończyłem robotę, wróciłem do domu się szybko przebrać i spakować, wsiadłem do eleganta i z powrotem do roboty. Zostawiłem auto na parkingu i zapierdalam na pociąg SKM do Gdyni. Jechałem prawie godzinę. Na stacji Gdynia Główna gnam do kas biletowych, co by se zanabyć bilet do Jeleniej Góry. Poproszę bilet normalny do Jeleniej Góry. Miła brzydka gruba pani w kasie odpowiada, że pociąg jest z rezerwacją miejsc, wszystkie zostały zarezerwowane i nie ma już miejsca. CO?! ALE JA MUSZĘ NIM JECHAĆ, CHOĆBYM MIAŁ JECHAĆ W LOKOMOTYWIE. No dobrze, to pani wystawiła taki świstek, że mimo braku miejsc mogłem jechać tym pociągiem w korytarzu na stojąco... Fajnie, 10 godzin stałem w robocie, i teraz ponad 11 mam stać w pociągu? To będzie dłuuuuuga droga... No nic, idę na peron, z którego mój pociąg ma ruszyć. Wtoczyły się jakieś wagony do Wrocławia. No to niech se stoją. I czekam i czekam i czekam... 3 minuty do odjazdu a mojego pociągu nie ma?! I nagle przez trzeszczący megafon (Na dworcu po remoncie!) wybełkotali, że do pociągu do Wrocławia podczepiają właśnie wagony do Jeleniej Góry. No to zapierdalam pół peronu z torbą pełną narzędzi i części. Udało się, siedzę w środku. Tzn. stoję, bo są rezerwacje. Na szczęście za przedziałem służbowym zawsze pierwszy przedział robi za "awaryjny przedział służbowy", miejsca w nim nie podlegają rezerwacji, a służy on zazwyczaj do tego, aby mógł tam usiąść jakiś inwalida, albo kobieta w ciąży. Inwalidą nie jestem, kobietą w ciąży tym bardziej, ale pan kierownik pociągu był na tyle miły, że pozwolił zająć miejsca mi i jeszcze jednej pasażerce i tym oto sposobem z miejsca stojącego bez dopłat miałem kuszetkę. I tak oto przede mną jedenaście godzin drogi, z której znaną część, którą w dodatku przejechałem po ciemku powiedzmy że przespałem, a dalszą część spędziłem podziwiając krajobraz coraz to wyżej pnącego się terenu. W końcu dotarłem na miejsce, spod dworca zabrał mnie właściciel BISa passatem B6 z choinką na desce rozdzielczej, po czym wyruszyliśmy do niego do domu. Tam czekał na mnie Misiu126 i mój nowy nabytek. Oczywiście jak to zwykle bywa, widok na żywo w porównaniu ze zdjęciami nieco rozczarował, aczkolwiek dramatu nie ma, cały dół zdrowy, a do roboty przednie podszybie, tylna klapa, doły drzwi, jakieś malutkie wgniotki w bardzo małej ilości, a tak wizualnie może być. Oglądłem, przejechałem się. Za kolorowo też nie było. Kierownica drży, być może wina kół, każde z innej parady jest. Jedne 12" jedne 13", zawieszenia przynajmniej z tyłu nie ma, auto zarzuca tyłem na prawie każdej dziurze. Zbieżność pewnie też słaba. Silnik ogólnie nie należy do żwawych, na pewno w elegancie z wyjebaną UPG mam mocniejszy. Szeroko rozumiane drobne usterki elektryczne. W dodatku pomryguje kontrolka od ciśnienia oleju, zazwyczaj na wolnych obrotach, podczas jazdy już nie, ale jednak... Mimo wszystko jeździ lepiej niż moje auto, ogólnie byłem zadowolony, umowę spisałem, zapłaciłem, pojechałem fpisdó. Tzn nie fpisdó tylko do Misia do jego rezydencji.
Na miejscu zastałem jego 126p, które odmówiło przybycia na dworzec, oraz przywitała nas jego mama. Nawet nie macie pojęcia, jak przemiła, jaka przesympatyczna i gościnna kobieta. Ledwo się pojawiliśmy, nawet nie zdążyłem się w sumie jakoś sensownie przywitać, a pani Anetta zaraz troskliwie zaproponowała kawę, herbatę, a może głodny po podróży, a może przespać by się chciał, żeby taki zmęczony nie wracać, a może Mirek zabierzesz kolegę do Karpacza, albo Szklarską Porębę pokazać, no coś niesamowitego, pierwszy raz kobietę na oczy widziałem, a poczułem się lepiej jakbym własną rodzinę odwiedzał.
No nic, wracamy do garażu. Sprawdzamy co Misiowi się zesrało. Do wymiany po pierwsze rozrusznik, bo się wieszał na szczotkach, a po drugie popychacz zaworu wydechowego wyskoczył sobie z gniazda. Tylko czemu? Aaaaaa bo klawiatura jest za luźna. Tylko czemu? Bo gwint się wyrywa... Także kolega ma trochę roboty. Ale ogólnie jego auto nawet mi się podobało. Żaden aparat jeszcze nie uchwycił faktycznie tego koloru, co jest na aucie, pomijając drzwi od eleganta całość jest całkiem schludnie wykonana, jeszcze będzie z tego dobry samochód.
No to co, pogrzebali? Pogrzebali. To jedziemy zwiedzać Karpacz.
Zdawało mi się, że zrobiłem więcej zdjęć, ale chyba byłem pod takim wrażeniem, że wyszły tylko trzy. Wjechaliśmy na najwyższy możliwy punkt w jaki dało się dostać samochodem, rozważałem też wejście na Śnieżkę, ale czas gonił, więc odpuściłem (mam nadzieję, że nadrobię). Zjarałem sobie spokojnie jeszcze fajka, zrobiliśmy rundkę koło Hotelu Gołębiewskiego, wszyscy ludzie się na nas gapili, no i z powrotem do rezydencji Misia. Zaprezentował mi swój arsenał części - myślałem, że ja zbieram graty, ale on przebił wszystko, gdyby nie to, że części są używane, to bym się czuł jakbym wszedł do sklepu motoryzacyjnego, wszystkiego jest w hurtowej ilości i tak ładnie poukładane (i tu znów warto wspomnieć tą przemiłą panią, która nie wyrzuca go z domu mimo iż skład ten nieustannie się powiększa).
No nic, miło się górskim powietrzem oddychało, miło się rozmawiało, aż się nie chciało jechać (nieźle przegiąłem, planowałem że to minie max godzina i będzie po wszystkim a siedziałem tam prawie pół dnia) ale czas goni i trzeba ruszać. Ostatnie przygotowania do wyjazdu (podziękowania dla Misia za lusterko i felgi), pamiątkowe zdjęcia, pożegnalne uściski i czas ruszać... Pani Anetta nawet zmartwiona mówiła, że szkoda, że tylko tyle czasu miałem, bo nie zdążyłem nawet nic zwiedzić i zapraszała na jakiś dłuższy pobyt, aż żal by było nie skorzystać z takiej propozycji, BIS mnie spłukał, ale jak tylko znajdę trochę gotówki i odpowiednią ilość wolnego czasu, na pewno skorzystam z tej propozycji. No i co, siadł, pierdolnął drzwiami i pojechał na drugi koniec kraju. I błagał los i wszystkich dookoła, żeby tylko bezawaryjnie... No ale los lubi kopać po dupie. Na początku droga była męcząca, teren górzysty, miałem wrażenie że większość przejechałem używając tylko drugiego i trzeciego biegu, samochód męczył się na stromych podjazdach, na dodatek słońce paliło niemiłosiernie, ale jakoś przeżyłem. Pierwsze kłopoty zaczęły się już jakieś 70-80km za Jelenią Górą. Zjeżdżam sobie z góry i chcę hamować a tu o oooo, pedał w podłogę. Na szczęście raz-dwa podpompować i hamowało. "Ja pierdolę, całą Polskę teraz bez hamulców jechać"... Na szczęście po 20-30km, problem z hamulcami sam ustąpił, niemniej będzie trzeba do tego zajrzeć. Pierwszy postój miałem w Legnicy, pompa cisnęła niemiłosiernie, to jak już się zatrzymałem, to przy okazji się coś zjadło i jazda dalej. Kawałek za Legnicą nagle lunął konkretny deszcz i przeszkadzał mi w sumie dość długo. Za jakiś czas zdechła mi bateria w telefonie, przez co pozbawiony zostałem nawigacji i oczywiście później drogę popierdoliłem, na szczęście zorientowałem się na tyle szybko, że straciłem "jedynie" jakieś 20-30km...
Zdjęcia gdzieś na granicy z woj. Wielkopolskim - przystanek na fajka, myślałem że uda się pstryknąć coś fajnego do kalendarza, ale słabe w sumie. Ruszamy dalej. Następny przystanek Wolsztyn, a przed Wolsztynem było jeszcze tankowanie. Wynik niezły - 5,1l, z czego pierwsze 100km teren górzysty, a reszta to taka chujowa trasa - do 80km/h i za chwilę zwolnić bo wieś i radar, i tak co kawałek, ruszanie i ogólnie jazda raczej po dziadkowemu. Przystanek Wolsztyn:
Szybki fajek, fotki i prujemy na Poznań. W Poznaniu też miał być przystanek i foty, ale jakoś tak wyszło, że nie przejechałem przez miasto, tylko nie wiem nawet kiedy i gdzie wpadłem na A2, a potem bezpośrednio zjazd na nowy odcinek S5 w kierunku Bydgoszczy, nie chciało mi się już zjeżdżać do miasta, ciemno się powoli robiło, czasu mało, jak się później okazało dobrze że nie jechałem. A przed samym Poznaniem pojawił się kolejny problem - zaczęło się ślizgać sprzęgło. Także dalsza jazda trochę straciła na dynamice, ale wolno rozpędzając się do tych 90ciu się bujało. S5tką jechałem prawie pod samo Gniezno, przejechałem całe Gniezno i pod koniec, przy wylocie na Bydgoszcz mały przymusowy postój. Zniknęły wolne obroty. Pogrzebałem, ale stwierdziłem, że nie będę teraz w trasie rozkręcać auta, podkręciłem trochę, żeby nie gasło i jazda dalej.
Gdzieś między Żninem a Szubinem z silnika zaczął się wydobywać dziwny odgłos. Na początku przypominało to wydmuchującą się uszczelkę na wydechu. Zatrzymałem się sprawdzić, nic niepokojącego nie zauważyłem, jazda dalej. W miarę zbliżania się do Bydgoszczy dźwięk jednak narastał i był coraz bardziej metaliczny. W Bydgoszczy mam kuzyna, więc się u niego zatrzymałem. Rano sprawdzimy co jest nie tak.
Niestety - luźne mocowanie alternatora. Nie ma jednej śruby mocującej do bloku. No to wkręcimy zaraz nową. Śruba wkręcona, zapaliłem silnik, chwilę pochodził, śruba wypadła. No to po gwincie. Coś tam jeszcze podrutowaliśmy, żeby jeszcze wytrzymało. No to ruszam dalej. Podrutowane mocowanie długo nie wytrzymało. W niewieścinie usłyszałem tylko PYK i nagle przestało brzęczeć. Otwieram klapę spodziewając się co się stało, tak jak myślałem, alternator leży sobie na boku. No co no... Wzruszyłem ramionami, zapaliłem fajka, jak skończyłem to alternator wyciągnąłem i dalej jazda bez ładowania... 10km przed A1 tankowanie. Równa piątka wyszła. W drodze do A1 dylemat... Wjeżdżać na tą autostradę czy nie. Eeeee nie jadę, bo jak zgaśnie... Aaaaaa jadę, w końcu jestem hardcorem. Wpadłem na A1, wyłączyłem światła żeby nie marnować prądu, zajechać jak najbliżej domu i cisnę z pedałem w podłodze (czasami trzeba było odpuścić, bo sprzęgło się ślizga). Dojeżdżam na koniec, do bramek poboru opłat. Zapłaciłem, bramka się otworzyła i... zesrało się, wszystko zgasło. Wysiąść nie mogę, bo mi przeszkadza kasa... No to szybko przez drugie drzwi i na pobocze... Odczekałem pół godziny, kontrolki się zaczęły świecić... Udało się przelecieć całą obwodnicę trójmiasta nie używając żadnych świateł i dojechać aż do Rumii do Galerii Rumia. Tam na skrzyżowaniu nacisnąłem hamulec, światła hamowania się zapaliły i zgasiły mi silnik... Nie miałem już siły go pchać. Zadzwoniłem po szwagra, przyjechał z kablami. Podładowaliśmy trochę aku przez 20 minut i jazda dalej. I tak przy asyście szwagra udało mi się dojechać do Redy, do mojego zakładu pracy, gdzie wysiadłem, przerzuciłem graty do eleganta i wróciłem wreszcie do domu.
Do jutra nie zdążę, ale we wtorek wezmę naładowany akumulator i wrócę sobie nim do domu.
Poświęcony cały weekend, nerwów kupa i jeszcze trochę, podróż mordercza, sprzęt jednak zawiódł, ale mimo wszystko nie żałuję i twierdzę, że się opłacało. Samo auto w sobie mimo paru wad trzyma się bardzo dobrze i warto pchać w nie każde pieniądze, a poza tym nareszcie miałem okazję zobaczyć polskie góry. No i ta propozycja urlopu w górach cały czas chodzi mi po głowie.
Podziękowania dla Misia, który robił mi za nawigację i nie tylko podczas całego pobytu w Jeleniej Górze, podarował kilka drobiazgów, a także mimo iż kontakt do właściciela i w ogóle całe ogłoszenie znalazłem sobie sam, to jednak on od samego początku chciał, żebym po ten egzemplarz sobie przyjechał, dla mamy Misia za to wszystko o czym już wyżej pisałem, dla szwagra za pomoc przy końcówce tej morderczej podróży, dla kuzyna, który próbował ratować alternator, dla mojego szefa, że dał mi wolną sobotę, dla pana Kierownika Pociągu za miejsce siedzące w przedziale, dla dwóch panów z BMW ze stacji benzynowej w... yyyyyyy, zapomniałem nazwy tej pipidówy, za pomoc we wskazaniu drogi.
W piątek wstałem o szóstej rano, poszedłem na siódmą do roboty na 10 godzin, zjebany jak pies skończyłem robotę, wróciłem do domu się szybko przebrać i spakować, wsiadłem do eleganta i z powrotem do roboty. Zostawiłem auto na parkingu i zapierdalam na pociąg SKM do Gdyni. Jechałem prawie godzinę. Na stacji Gdynia Główna gnam do kas biletowych, co by se zanabyć bilet do Jeleniej Góry. Poproszę bilet normalny do Jeleniej Góry. Miła brzydka gruba pani w kasie odpowiada, że pociąg jest z rezerwacją miejsc, wszystkie zostały zarezerwowane i nie ma już miejsca. CO?! ALE JA MUSZĘ NIM JECHAĆ, CHOĆBYM MIAŁ JECHAĆ W LOKOMOTYWIE. No dobrze, to pani wystawiła taki świstek, że mimo braku miejsc mogłem jechać tym pociągiem w korytarzu na stojąco... Fajnie, 10 godzin stałem w robocie, i teraz ponad 11 mam stać w pociągu? To będzie dłuuuuuga droga... No nic, idę na peron, z którego mój pociąg ma ruszyć. Wtoczyły się jakieś wagony do Wrocławia. No to niech se stoją. I czekam i czekam i czekam... 3 minuty do odjazdu a mojego pociągu nie ma?! I nagle przez trzeszczący megafon (Na dworcu po remoncie!) wybełkotali, że do pociągu do Wrocławia podczepiają właśnie wagony do Jeleniej Góry. No to zapierdalam pół peronu z torbą pełną narzędzi i części. Udało się, siedzę w środku. Tzn. stoję, bo są rezerwacje. Na szczęście za przedziałem służbowym zawsze pierwszy przedział robi za "awaryjny przedział służbowy", miejsca w nim nie podlegają rezerwacji, a służy on zazwyczaj do tego, aby mógł tam usiąść jakiś inwalida, albo kobieta w ciąży. Inwalidą nie jestem, kobietą w ciąży tym bardziej, ale pan kierownik pociągu był na tyle miły, że pozwolił zająć miejsca mi i jeszcze jednej pasażerce i tym oto sposobem z miejsca stojącego bez dopłat miałem kuszetkę. I tak oto przede mną jedenaście godzin drogi, z której znaną część, którą w dodatku przejechałem po ciemku powiedzmy że przespałem, a dalszą część spędziłem podziwiając krajobraz coraz to wyżej pnącego się terenu. W końcu dotarłem na miejsce, spod dworca zabrał mnie właściciel BISa passatem B6 z choinką na desce rozdzielczej, po czym wyruszyliśmy do niego do domu. Tam czekał na mnie Misiu126 i mój nowy nabytek. Oczywiście jak to zwykle bywa, widok na żywo w porównaniu ze zdjęciami nieco rozczarował, aczkolwiek dramatu nie ma, cały dół zdrowy, a do roboty przednie podszybie, tylna klapa, doły drzwi, jakieś malutkie wgniotki w bardzo małej ilości, a tak wizualnie może być. Oglądłem, przejechałem się. Za kolorowo też nie było. Kierownica drży, być może wina kół, każde z innej parady jest. Jedne 12" jedne 13", zawieszenia przynajmniej z tyłu nie ma, auto zarzuca tyłem na prawie każdej dziurze. Zbieżność pewnie też słaba. Silnik ogólnie nie należy do żwawych, na pewno w elegancie z wyjebaną UPG mam mocniejszy. Szeroko rozumiane drobne usterki elektryczne. W dodatku pomryguje kontrolka od ciśnienia oleju, zazwyczaj na wolnych obrotach, podczas jazdy już nie, ale jednak... Mimo wszystko jeździ lepiej niż moje auto, ogólnie byłem zadowolony, umowę spisałem, zapłaciłem, pojechałem fpisdó. Tzn nie fpisdó tylko do Misia do jego rezydencji.
Na miejscu zastałem jego 126p, które odmówiło przybycia na dworzec, oraz przywitała nas jego mama. Nawet nie macie pojęcia, jak przemiła, jaka przesympatyczna i gościnna kobieta. Ledwo się pojawiliśmy, nawet nie zdążyłem się w sumie jakoś sensownie przywitać, a pani Anetta zaraz troskliwie zaproponowała kawę, herbatę, a może głodny po podróży, a może przespać by się chciał, żeby taki zmęczony nie wracać, a może Mirek zabierzesz kolegę do Karpacza, albo Szklarską Porębę pokazać, no coś niesamowitego, pierwszy raz kobietę na oczy widziałem, a poczułem się lepiej jakbym własną rodzinę odwiedzał.
No nic, wracamy do garażu. Sprawdzamy co Misiowi się zesrało. Do wymiany po pierwsze rozrusznik, bo się wieszał na szczotkach, a po drugie popychacz zaworu wydechowego wyskoczył sobie z gniazda. Tylko czemu? Aaaaaa bo klawiatura jest za luźna. Tylko czemu? Bo gwint się wyrywa... Także kolega ma trochę roboty. Ale ogólnie jego auto nawet mi się podobało. Żaden aparat jeszcze nie uchwycił faktycznie tego koloru, co jest na aucie, pomijając drzwi od eleganta całość jest całkiem schludnie wykonana, jeszcze będzie z tego dobry samochód.
No to co, pogrzebali? Pogrzebali. To jedziemy zwiedzać Karpacz.
Zdawało mi się, że zrobiłem więcej zdjęć, ale chyba byłem pod takim wrażeniem, że wyszły tylko trzy. Wjechaliśmy na najwyższy możliwy punkt w jaki dało się dostać samochodem, rozważałem też wejście na Śnieżkę, ale czas gonił, więc odpuściłem (mam nadzieję, że nadrobię). Zjarałem sobie spokojnie jeszcze fajka, zrobiliśmy rundkę koło Hotelu Gołębiewskiego, wszyscy ludzie się na nas gapili, no i z powrotem do rezydencji Misia. Zaprezentował mi swój arsenał części - myślałem, że ja zbieram graty, ale on przebił wszystko, gdyby nie to, że części są używane, to bym się czuł jakbym wszedł do sklepu motoryzacyjnego, wszystkiego jest w hurtowej ilości i tak ładnie poukładane (i tu znów warto wspomnieć tą przemiłą panią, która nie wyrzuca go z domu mimo iż skład ten nieustannie się powiększa).
No nic, miło się górskim powietrzem oddychało, miło się rozmawiało, aż się nie chciało jechać (nieźle przegiąłem, planowałem że to minie max godzina i będzie po wszystkim a siedziałem tam prawie pół dnia) ale czas goni i trzeba ruszać. Ostatnie przygotowania do wyjazdu (podziękowania dla Misia za lusterko i felgi), pamiątkowe zdjęcia, pożegnalne uściski i czas ruszać... Pani Anetta nawet zmartwiona mówiła, że szkoda, że tylko tyle czasu miałem, bo nie zdążyłem nawet nic zwiedzić i zapraszała na jakiś dłuższy pobyt, aż żal by było nie skorzystać z takiej propozycji, BIS mnie spłukał, ale jak tylko znajdę trochę gotówki i odpowiednią ilość wolnego czasu, na pewno skorzystam z tej propozycji. No i co, siadł, pierdolnął drzwiami i pojechał na drugi koniec kraju. I błagał los i wszystkich dookoła, żeby tylko bezawaryjnie... No ale los lubi kopać po dupie. Na początku droga była męcząca, teren górzysty, miałem wrażenie że większość przejechałem używając tylko drugiego i trzeciego biegu, samochód męczył się na stromych podjazdach, na dodatek słońce paliło niemiłosiernie, ale jakoś przeżyłem. Pierwsze kłopoty zaczęły się już jakieś 70-80km za Jelenią Górą. Zjeżdżam sobie z góry i chcę hamować a tu o oooo, pedał w podłogę. Na szczęście raz-dwa podpompować i hamowało. "Ja pierdolę, całą Polskę teraz bez hamulców jechać"... Na szczęście po 20-30km, problem z hamulcami sam ustąpił, niemniej będzie trzeba do tego zajrzeć. Pierwszy postój miałem w Legnicy, pompa cisnęła niemiłosiernie, to jak już się zatrzymałem, to przy okazji się coś zjadło i jazda dalej. Kawałek za Legnicą nagle lunął konkretny deszcz i przeszkadzał mi w sumie dość długo. Za jakiś czas zdechła mi bateria w telefonie, przez co pozbawiony zostałem nawigacji i oczywiście później drogę popierdoliłem, na szczęście zorientowałem się na tyle szybko, że straciłem "jedynie" jakieś 20-30km...
Zdjęcia gdzieś na granicy z woj. Wielkopolskim - przystanek na fajka, myślałem że uda się pstryknąć coś fajnego do kalendarza, ale słabe w sumie. Ruszamy dalej. Następny przystanek Wolsztyn, a przed Wolsztynem było jeszcze tankowanie. Wynik niezły - 5,1l, z czego pierwsze 100km teren górzysty, a reszta to taka chujowa trasa - do 80km/h i za chwilę zwolnić bo wieś i radar, i tak co kawałek, ruszanie i ogólnie jazda raczej po dziadkowemu. Przystanek Wolsztyn:
Szybki fajek, fotki i prujemy na Poznań. W Poznaniu też miał być przystanek i foty, ale jakoś tak wyszło, że nie przejechałem przez miasto, tylko nie wiem nawet kiedy i gdzie wpadłem na A2, a potem bezpośrednio zjazd na nowy odcinek S5 w kierunku Bydgoszczy, nie chciało mi się już zjeżdżać do miasta, ciemno się powoli robiło, czasu mało, jak się później okazało dobrze że nie jechałem. A przed samym Poznaniem pojawił się kolejny problem - zaczęło się ślizgać sprzęgło. Także dalsza jazda trochę straciła na dynamice, ale wolno rozpędzając się do tych 90ciu się bujało. S5tką jechałem prawie pod samo Gniezno, przejechałem całe Gniezno i pod koniec, przy wylocie na Bydgoszcz mały przymusowy postój. Zniknęły wolne obroty. Pogrzebałem, ale stwierdziłem, że nie będę teraz w trasie rozkręcać auta, podkręciłem trochę, żeby nie gasło i jazda dalej.
Gdzieś między Żninem a Szubinem z silnika zaczął się wydobywać dziwny odgłos. Na początku przypominało to wydmuchującą się uszczelkę na wydechu. Zatrzymałem się sprawdzić, nic niepokojącego nie zauważyłem, jazda dalej. W miarę zbliżania się do Bydgoszczy dźwięk jednak narastał i był coraz bardziej metaliczny. W Bydgoszczy mam kuzyna, więc się u niego zatrzymałem. Rano sprawdzimy co jest nie tak.
Niestety - luźne mocowanie alternatora. Nie ma jednej śruby mocującej do bloku. No to wkręcimy zaraz nową. Śruba wkręcona, zapaliłem silnik, chwilę pochodził, śruba wypadła. No to po gwincie. Coś tam jeszcze podrutowaliśmy, żeby jeszcze wytrzymało. No to ruszam dalej. Podrutowane mocowanie długo nie wytrzymało. W niewieścinie usłyszałem tylko PYK i nagle przestało brzęczeć. Otwieram klapę spodziewając się co się stało, tak jak myślałem, alternator leży sobie na boku. No co no... Wzruszyłem ramionami, zapaliłem fajka, jak skończyłem to alternator wyciągnąłem i dalej jazda bez ładowania... 10km przed A1 tankowanie. Równa piątka wyszła. W drodze do A1 dylemat... Wjeżdżać na tą autostradę czy nie. Eeeee nie jadę, bo jak zgaśnie... Aaaaaa jadę, w końcu jestem hardcorem. Wpadłem na A1, wyłączyłem światła żeby nie marnować prądu, zajechać jak najbliżej domu i cisnę z pedałem w podłodze (czasami trzeba było odpuścić, bo sprzęgło się ślizga). Dojeżdżam na koniec, do bramek poboru opłat. Zapłaciłem, bramka się otworzyła i... zesrało się, wszystko zgasło. Wysiąść nie mogę, bo mi przeszkadza kasa... No to szybko przez drugie drzwi i na pobocze... Odczekałem pół godziny, kontrolki się zaczęły świecić... Udało się przelecieć całą obwodnicę trójmiasta nie używając żadnych świateł i dojechać aż do Rumii do Galerii Rumia. Tam na skrzyżowaniu nacisnąłem hamulec, światła hamowania się zapaliły i zgasiły mi silnik... Nie miałem już siły go pchać. Zadzwoniłem po szwagra, przyjechał z kablami. Podładowaliśmy trochę aku przez 20 minut i jazda dalej. I tak przy asyście szwagra udało mi się dojechać do Redy, do mojego zakładu pracy, gdzie wysiadłem, przerzuciłem graty do eleganta i wróciłem wreszcie do domu.
Do jutra nie zdążę, ale we wtorek wezmę naładowany akumulator i wrócę sobie nim do domu.
Poświęcony cały weekend, nerwów kupa i jeszcze trochę, podróż mordercza, sprzęt jednak zawiódł, ale mimo wszystko nie żałuję i twierdzę, że się opłacało. Samo auto w sobie mimo paru wad trzyma się bardzo dobrze i warto pchać w nie każde pieniądze, a poza tym nareszcie miałem okazję zobaczyć polskie góry. No i ta propozycja urlopu w górach cały czas chodzi mi po głowie.
Podziękowania dla Misia, który robił mi za nawigację i nie tylko podczas całego pobytu w Jeleniej Górze, podarował kilka drobiazgów, a także mimo iż kontakt do właściciela i w ogóle całe ogłoszenie znalazłem sobie sam, to jednak on od samego początku chciał, żebym po ten egzemplarz sobie przyjechał, dla mamy Misia za to wszystko o czym już wyżej pisałem, dla szwagra za pomoc przy końcówce tej morderczej podróży, dla kuzyna, który próbował ratować alternator, dla mojego szefa, że dał mi wolną sobotę, dla pana Kierownika Pociągu za miejsce siedzące w przedziale, dla dwóch panów z BMW ze stacji benzynowej w... yyyyyyy, zapomniałem nazwy tej pipidówy, za pomoc we wskazaniu drogi.
#252 OFFLINE
Napisany 29 lipca 2012 - 23:13
Ja pikole, to się nazywa prawdziwy maniak
Szacun!!!
Rozumiem, że będziemy go podziwiali w Toruniu?
Szacun!!!
Rozumiem, że będziemy go podziwiali w Toruniu?
#254 OFFLINE
Napisany 30 lipca 2012 - 18:02
Rozumiem, że będziemy go podziwiali w Toruniu? Smile
Chciałbym, ale tego niestety zagwarantować nie mogę. Jak w tekście pisałem, oderwało alternator od bloku. Nie miałem kiedy przysiąść i sprawdzić, czy da się to zrobić, czy trzeba wymieniać blok. Mam nadzieję, że jeszcze nie, że wystarczy nagwintować. Jeśli uda mi się to przed Toruniem naprawić - będę. Jeśli nie, najwyżej spędzimy ostatnie chwile z elegantem. Auto teraz stoi u mnie w pracy, jutro podjadę tam z naładowanym akumulatorem i wtedy zabiorę do domu i już tu na miejscu będę oceniać zniszczenia. Jeżeli nie da się go zamontować z powrotem, auto na razie postoi. Mam co prawda drugi silnik w mojej połówce, ale ten z kolei żre olej aż miło, więc przekładka chyba nie ma sensu.
#256 OFFLINE
Napisany 31 lipca 2012 - 07:50
kaszlak_maniak, no to niedaleko mnie byles
Jak bedziesz nastepnym razem wybieral sie w te rejony to daj znac .
Zeby bylo zabawniej tego dnia w Szklarskiej bylem A Jelenia lezy w kotlinie, nie wiem do jakich Ty gorek jestes przyzwyczajony jezeli w Jeleniej miales teren gorzysty
Gratki, dobry TRIP odwaliles.
Jak bedziesz nastepnym razem wybieral sie w te rejony to daj znac .
Zeby bylo zabawniej tego dnia w Szklarskiej bylem A Jelenia lezy w kotlinie, nie wiem do jakich Ty gorek jestes przyzwyczajony jezeli w Jeleniej miales teren gorzysty
Gratki, dobry TRIP odwaliles.
#258 OFFLINE
Napisany 31 lipca 2012 - 18:12
Wiecie, gdybym tak miał po drodze każdego odwiedzać, nigdy bym do domu nie dojechał.
W samej Jeleniej Górze nie było problemów z jazdą, ale jak z niej wyjechałem, to serio pokonałem dość duży kawał drogi, gdzie co chwilę wjazd pod wzniesienie i za chwilę z górki. Jakbym teraz wziął mapę, to bym pewnie nawet nie był w stanie pokazać, którędy dokładnie jechałem. Dopiero gdy zobaczyłem pierwszy drogowskaz na Wolsztyn, byłem już 100% pewien dokąd jechać.
W samej Jeleniej Górze nie było problemów z jazdą, ale jak z niej wyjechałem, to serio pokonałem dość duży kawał drogi, gdzie co chwilę wjazd pod wzniesienie i za chwilę z górki. Jakbym teraz wziął mapę, to bym pewnie nawet nie był w stanie pokazać, którędy dokładnie jechałem. Dopiero gdy zobaczyłem pierwszy drogowskaz na Wolsztyn, byłem już 100% pewien dokąd jechać.
#260 OFFLINE
Napisany 31 lipca 2012 - 20:05
Mnie nawigacja kierowała generalnie na Zieloną Górę, rzuciłem tylko okiem na trasę i gdzieś tam przed Zieloną Górą kazała skręcać. Ale gdzie dokładnie to już nie wiedziałem, bo po kilkunastu kilometrach zdechła bateria. Skręciłem chyba za wcześnie i się nieco pogubiłem.
BIS już w domu. Dzisiaj w robocie wsadziłem naładowany akumulator i przyjechałem nim do domu. Byłem u zaprzyjaźnionego mechaniora, żeby swoim okiem rzucił, co zrobić z tym alternatorem. Zmiana miski olejowej, czyli koszt naprawy to demontaż miski z połówki, zakup nowej uszczelki pod miskę, demontaż mocowania (i być może samego alternatora) również z połówki, montaż sprawnej miski do BISa i zalanie tego świeżym olejem. Także będzie żyło.
BIS już w domu. Dzisiaj w robocie wsadziłem naładowany akumulator i przyjechałem nim do domu. Byłem u zaprzyjaźnionego mechaniora, żeby swoim okiem rzucił, co zrobić z tym alternatorem. Zmiana miski olejowej, czyli koszt naprawy to demontaż miski z połówki, zakup nowej uszczelki pod miskę, demontaż mocowania (i być może samego alternatora) również z połówki, montaż sprawnej miski do BISa i zalanie tego świeżym olejem. Także będzie żyło.